Aktualności
Filip Put: Nadal mamy w baku paliwo
W niedzielę wszystko będzie jasne. Przed nami decydujący, siódmy finał ORLEN Basket Ligi, w którym PGE Start Lublin podejmie warszawską Legię. Mecz, który wyłoni mistrza Polski, obejrzy w hali Globus komplet publiczności.
Obie drużyny przystępują do ostatecznej batalii po wspaniałej, pełnej dramaturgii i zwrotów akcji walce. Przypomnijmy wyniki dotychczasowych finałów:
PGE Start - Legia 82:81 (mecz w Lublinie)
PGE Start - Legia 78:84 (mecz w Lublinie)
Legia - PGE Start 90:86 (mecz w Warszawie)
Legia - PGE Start 71:77 (mecz w Warszawie)
PGE Start - Legia 97:82 (mecz w Lublinie)
Legia - PGE Start 87:83 (mecz w Warszawie)
Tytuł mistrzowski zdobywa drużyna, która sięga po cztery zwycięstwa w finałach. Po piątym meczu w serii "Startowcy" prowadzili 3:2 i mogli zapewnić sobie złoto już w miniony piątek w Warszawie. Legia doprowadziła jednak do remisu. - Czujemy trochę śmiech przez łzy, bo jesteśmy zmęczeni, a sami sobie wydłużamy sezon. Podchodzimy jednak do tego z uśmiechem na twarzy, z tej racji, że chcieliśmy być w tym miejscu i na pewno mecz nr 7 będzie świetnym widowiskiem. Oczywiście planowaliśmy zakończyć to szybciej, ale nie udało się, ponieważ Legia również chciała wygrać minimum trzy spotkania. Wracamy do punktu wyjścia, ale na nasze szczęście zajęliśmy wyższe miejsce w tabeli podczas sezonu zasadniczego i to decydujące starcie odbędzie się w hali Globus - uważa kapitan Filip Put.
Doświadczony skrzydłowy wie, co jest jedną z największych bolączek PGE Startu w finałach. - Popełniamy cały czas taki błąd, że przy dobrej przewadze w postaci dziesięciu punktów lub wyżej, nie potrafimy tej zaliczki powiększać, tylko dochodzi do rozprężenia. W piątek Legia przez trzy minuty zaczęła trafiać trudne rzuty. W pierwszej połowie trafili aż 10 "trójek", co miało duży wpływ na to, jak potoczył się mecz po zmianie stron. Skąd się biorą takie momenty przestoju? Trudno powiedzieć, nie ma jednej przyczyny. Powody mogą być różne - brak sił, ferwor walki, błąd indywidualny. Jednak trzeba też oddać, że gramy z Legią Warszawa, która również ma na koncie trzy zwycięstwa w tym finale. To nie jest słaby przeciwnik - podkreśla.
Nasza drużyna zagrała podczas trwających play-offów największą możliwą liczbę spotkań. Pięć w ćwierćfinałach, taką samą liczbę w następnej rundzie i teraz przystąpi do siódmego finałowego starcia. Dla porównania Legia ma "w nogach" o trzy konfrontacje mniej. Czy to będzie mieć duże znaczenie w niedzielę? - Nadal mamy w baku paliwo. Został jeden mecz na koniec. Myślę, że już będzie pracowała wyłącznie głowa. Nie ma co patrzeć na ból nóg, czy ogólne zmęczenie ciała. Przede wszystkim trzeba dojechać na to spotkanie mentalnie. Wiem, że mamy przewagę swojego parkietu i świetnego sezonu, który gramy do tej pory. Mamy też bardzo cenne w tym przypadku doświadczenie rozgrywania w ostatnich tygodniach decydujących meczów w poprzednich rundach play-offów. Nie pozostało nam nic innego, jak zwyciężyć ostatni raz w Lublinie i cieszyć się z naszymi kibicami ze złota - kończy Filip.